Biznesowe ABC – o tym, jak w zgodzie ze sobą podbijać rynek fotografii użytkowej rozmawiamy z Margo Słowik

Justyna Miodońska • 8 sierpnia 2024 • 40 min

Współczesna działalność fotograficzna przypomina niekończący się bieg z przeszkodami. Jednak robienie dobrego biznesu nie zawsze musi iść w parze ze statusem „złotego medalisty" – choć przyswojenie kilku miękkich oraz określonych kompetencji biznesowych niewątpliwie wspomoże każdą początkującą markę. Jak zatem efektywnie usprawnić swój fotograficzny workflow oraz przekonać klienta, że to właśnie Ty będziesz jego najlepszym wyborem? Postanowiliśmy zasięgnąć rady u ekspertki w dziedzinie fotografii i biznesu – Małgorzaty Margo Słowik, która w trakcie naszego spotkania w Studio Foto Plus stworzyła swoiste kompendium przedsiębiorczości dla każdego fotografa i fotografki. Serdecznie zapraszamy Cię do przeczytania tej niezwykle inspirującej rozmowy!

Biznesowe ABC – o tym, jak w zgodzie ze sobą podbijać rynek fotografii użytkowej rozmawiamy z Margo Słowik
Spis treści:

 Wywiad z Margo Słowik

➡ Margo, czy mogłabyś powiedzieć, że „jesteś na fali" w obecnym momencie swojej kariery w świecie biznesu foto?
 

Myślę, że jestem bardzo blisko tego, żeby pójść w edukację fotografów i fotografek w kontekście biznesowym – może nie tyle na temat samego prowadzenia biznesu od A do Z, ale w części związanej z klientem oraz z pracą własną. Nie jestem księgową, nie orientuję się też w kwestiach prawnych, dlatego nie zamierzam edukować na te tematy, bo są ludzie mądrzejsi ode mnie i to oni powinni tego uczyć – bo momentami jest to przecież strasznie zawiłe! Jeśli chodzi natomiast o obsługę klienta – takie standaryzowanie, systematyzowanie i ogarnianie pracy własnej – to myślę, że jestem odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu, że tak nieskromnie powiem :) Więc będą się działy po prostu rzeczy! Otwarcie Crystal Academy w 2021 – czyli zasadniczo już 3 lata temu – pokazało mi, że edukowanie jest czymś co lubię, jest czymś co umiem i w czym chcę się rozwijać. 

 ➡ A co się kryje pod hasłem „standaryzacja pracy"?

Ogólnie standaryzacja jest dążeniem do tego, żeby uzyskać powtarzalne wyniki przy pracy z każdym klientem. Na produkcji byśmy powiedzieli, że dążymy do tych samych wyników na jednym stanowisku – i ja to tak adaptuje pod kątem fotografa. Standaryzacja ma sprawić, że fotograf uzyska te same efekty.

Chodzi na przykład o to, że kiedy fotograf czuje się źle, jest chory – to żeby mógł odpowiedzieć tak samo klientowi jak w momencie, gdy jest zdrowy; lub też w sytuacji, kiedy bardzo źle się dzieje w jego życiu prywatnym, żeby ten biznes nie ucierpiał przez emocje, które towarzyszą fotografowi w życiu codziennym. Standaryzacja bazuje tylko i wyłącznie na logice: żeby przeprowadzić klienta z punktu A do punktu B muszę zrobić „to, to, to i to".

I z czasem dochodzimy – jakkolwiek to zabrzmi – do mechanizacji tych działań, dzięki czemu jesteśmy w stanie wykonywać je sprawniej, szybciej, pewniej i jednocześnie możemy je rozwijać, adaptować i przesuwać różne punkty... to jest bardzo rozległy temat, ale generalnie dążymy po prostu do tego, żeby każdy klient był zawsze zadowolony tak samo – czyli został obsłużony na nasze 100% możliwości – lub tylko lepiej.

fot. Michał Wąsik

➡ Czyli gdy dyskutujesz ze swoimi podopiecznymi to zachęcasz ich do tego, żeby odnaleźli w swoim życiu pewien balans pomiędzy „prywatą", a życiem zawodowym. Nie da się jednak ukryć, że fotografowie i fotografki to osoby bardzo wrażliwe i nieraz ciężko im rozdzielić te obie strefy. Czasem nawet następuje ich gwałtowne zderzenie, co potem odbija się na warsztacie pracy czy właśnie na ich życiu prywatnym... więc wydaje mi się, że Twoja praca ma też dużo w sobie takich ważnych aspektów psychologicznych.

I tutaj pojawia się moje kolejne pytanie – kto sobie lepiej radzi w biznesie, kobiety czy mężczyźni? Czy wypada cokolwiek generalizować w tym temacie? I czy zmiany pokoleniowe – w tym zmiana narracji z tej androcentrycznej na bardziej przyjazną obu płciom – też ma jakieś znaczenie?

Bardzo się bałam tego pytania! Jestem zwolenniczką poprawności politycznej, a takie pytania wsadzają trochę kij w mrowisko... Ale: kobiety, tak ogólnie, jeśli chodzi o działalność freelancerską – nie tylko w zakresie fotografii – robią zdecydowanie więcej różnorodnych działań niż mężczyźni. Takie mam obserwacje – mężczyźni są bardziej zdecydowani na jakiś konkret. A jeśli chodzi o samą fotografię i działania z klientem, to mam takie poczucie, że mężczyźni-fotografowie są nadal bardziej konkretni i bardziej zdystansowani, natomiast kobiety są bardziej zaangażowane.

Każda z postaw ma oczywiście swoje plusy i minusy jeśli chodzi o samych klientów. Gdy sama więcej fotografowałam, to bardzo mocno przejmowałam się klientami i chciałam się też z nimi – może nie tyle co „zaprzyjaźnić" – ale chciałam, żeby mnie po prostu lubili. I mam przeczucie, ale podkreślam – przeczucie, bo nie rozmawiałam nigdy ze wszystkimi fotografami z całej Polski, żeby mieć z tego jakiś faktyczny wykres – ale to właśnie mężczyznom –fotografom nie zależy jakoś specjalnie na tym, żeby byli lubiani: po prostu mają przyjść, wykonać swoją pracę i uzyskać dobrą opinię. Ale uzyskują ją z inną motywacją niż robią to kobiety. Tak mi się właśnie wydaje. I to jest jednocześnie zaleta kobiet – ale też ich problem – że bardzo potrzebują akceptacji od klienta i chcą ją bardzo często pozyskać kosztem siebie samych.

A jak już nawiązałaś do Work-life balance, to dla mnie definicja tego stwierdzenia się jednak trochę zmieniła....

➡ Wyświechtała...

Tak, to jest bardzo szumne stwierdzenie, które tak naprawdę nie mówi nic konkretnego. Dla mnie jest to po prostu umiejętność zostawienia pracy w pracy oraz skupienia się na życiu rodzinnym, gdy jest na to czas... Work-life-balance nie polega na tym, że na przykład mówimy „Mam teraz chwilę, bo dzieci śpią, to idę popracować" tylko jest umiejętnością powiedzenia sobie „Ok, dzieci śpią, to ja też idę odpocząć, żeby jutro być wypoczętą na na zdjęcia i na obróbkę". Ta praca naprawdę nie ucieknie. Jednocześnie jest to też umiejętność realnego pracowania w pracy, a nie przeglądania social mediów ;)

A więc szybkość działania jest czymś, co bardzo wspiera kapitalizm i cały rynek generalnie. Rynek przyzwyczaił nas do tego, że „szybkość świadczy o jakości" – natomiast są też na nim takie osoby, które udowadniają, że wcale nie trzeba oddawać zdjęć szybko, żeby klient był zadowolony. 

➡ A jak myślisz, czy taki prawdziwy artysta „z krwi i kości" ma szansę odnaleźć się na rynku, czy jednak te skille biznesowe będzie musiał przyswoić? Jakie cechy powinna w sobie wykształcić taka osoba – poza talentem, który no wiadomo, jest niepodważalnym walorem – jednak czy sam talent wystarczy, żeby przetrwać? Czy prawda jest dużo bardziej brutalna?

Ja powiem tak – z perspektywy osoby działającej w Internecie oraz tej, która tą działalność lubi – wiem, że zdjęcia uznawane za artystyczne nie są fotografią użytkową. Ale jak myślę na przykład o artystycznej fotografii ślubnej, to przychodzą mi na myśl może dosłownie trzy nazwiska – reszta to jest właśnie fotografia użytkowa, czyli taka, która ma się podobać klientowi.

Jeśli mówimy o realnej fotografii artystycznej, to takie osoby nie trafiają do mainstreamu – bo to się nie klika. Artystów przez duże A spotkamy na konferencjach lub w galeriach fotograficznych, ale nie na feedzie w Instagramie. Tam ich nie będziemy widzieć. Artystyczne fotografie też trochę nie pasują do Instagrama, bo one wymagają skupienia, zadumy... siadamy i skupiamy się na tym, co oglądamy. Dlatego bardzo się cieszę, że albumy fotograficzne – przykładowo Niedenthala, Newtona, Lidbergha, Maier czy też innych artystów – są tak pięknie drukowane i nad nimi trzeba się właśnie zatrzymać... one nie są zdigitalizowane i myślę, że ciężko byłoby oglądać tak piękne prace na ekranie telefonu. 

fot. Margo Słowik

➡ Tu dochodzi też kwestia ewolucyjna – najnowsze badania potwierdzają, że jako społeczeństwo globalne jesteśmy uzależnieni od pików dopaminowych, których w łatwy sposób dostarczają nam media społecznościowe. Nasz układ nerwowy musi więc ciągle wystawiać się na nowe bodźce... i to jest dramatyczne. Sama też zauważam zły wpływ mediów na siebie i staram się to jakoś balansować, choć łatwo nie jest.

No i właśnie jest też tak, jak powiedziałaś – że fotografia na papierze wymaga zatrzymania. Ale czy DZISIAJ, gdy tak rzadko się przecież zatrzymujemy – „bo nie jesteśmy wtedy produktywni" – czy w ogóle jakakolwiek refleksja może nastąpić w człowieku?

I jak to się dzieje, że w dobie powszechnej cyfryzacji i digitalizowania obrazów – co oczywiście jest cenne dla przyszłych pokoleń i dla badaczy – w czasach, gdy potrafimy skupić swoją uwagę przez raptem 8 sekund, to JEDNAK wracamy do wydruków ? Czy tendencja wzrostowa tego zjawiska ma szansę przetrwać wobec Chata GPT? 

Ten temat jest bardzo złożony, więc może zacznę tak – ja wychowałam się jeszcze na analogach. 36 zdjęć, klisza i tak dalej. To był czas, kiedy trzeba było bardzo uważać na to, co się fotografuje – więc mam nadzieję, że moi rodzice wybaczyli mi te wszystkie ucięte głowy na zdjęciach :) Był to też czas, kiedy samemu coś się kreowało. I nadal robiąc zdjęcia, to my kreujemy – kadr, kompozycję, łapiemy ten moment, który uznajemy za najważniejszy do sfotografowania. Absolutnie nie umniejszam serii, bo sama jestem ich fanką – choć z niej też wybieramy konkretne zdjęcia...

I jeśli porównany wydruki na przykład z pamięcią w telefonie... to ja szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie, kiedy zrobiłam jakieś konkretne zdjęcie telefonem. Oczywiście – jeśli będę dobrze szukać, to w końcu je znajdę i też sobie przypomnę co się działo konkretnego dnia. Temu służą właśnie zdjęcia – przypomnieniu sobie, co się działo... Są to też obrazki osób, których już z nami nie ma. To są obrazki pokazujące, jak bardzo przemija czas, jak ludzie się zmieniają – niech czytający ten wywiad obejrzą sobie zdjęcia z dzieciństwa swojej babci, z jej ślubu – dzięki takim zdjęciom wiemy, jak wyglądały wówczas suknie ślubne i w ogóle, jak wyglądali nasi dalecy krewni, których może nie ma już na świecie. To jest kawał naszej tożsamości.

Żyjemy w bardzo komfortowych czasach. W małych urządzeniach mamy bardzo dużo zdjęć – ja sama mam w telefonie około 30 tysięcy fotografii od około 2016 roku... i teraz zbliżając się do sedna – i co z tego, że tych zdjęć jest 30 tysięcy? Ile z nich jest wartych wspominania? W naszym domu, na ścianach, mamy zaledwie kilkadziesiąt wydrukowanych fotografii w dużym formacie i mamy też kilka albumów z różnych okazji, z różnych okresów życia. I gdy otwieram ten album i patrzę na zdjęcie, to przywołuję ten konkretny moment z fotografii – nie muszę go szukać na telefonie – i ja wtedy słyszę zapachy! (śmiech)

➡ Zasadniczo może tak być!

Tak, to się nawet tak ładnie nazywa – synestezja. No ale właśnie – słyszę szum oceanu, czuję smak słonej wody... odnoszę się teraz do fotografii, która wisi w naszym domu. To jest zdjęcie naszego starszego syna, który stoi nad brzegiem oceanu i pije sobie z wydrążonego kokosa – i to jest zdjęcie, które jest najpiękniejsze z tego wyjazdu. Ja nie potrzebuję więcej, żeby pamiętać, że ten wyjazd był udany – i nie potrzebuję tych zdjęć z telefonu. Wiadomo, że gdybym je straciła, to byłoby mi szkoda, ale jeśli już się to stanie – to niewiele tak naprawdę stracę, bo mam też zdjęcia wydrukowane.

Nasza pamięć bywa zawodna, bywa ulotna – a zdjęcia i pamiątki, które przywozimy z wyjazdów, pamiątki które mamy po różnych osobach, które już odeszły, przypominają nam właśnie te osoby i wydarzenia... więc druk, tak myślę, trochę właśnie jest taką tęsknotą za tym, co było – jakkolwiek to nie brzmi. I za tym, co może nie do końca utraciliśmy, ale co możemy utracić w przyszłości i to jest właśnie też utrwalenie konkretnego wspomnienia. No bo po co chodzimy do fotografa? Po to żeby utrwalić ten moment... to, że dzieci są małe, że jesteśmy szczęśliwi na początku naszej drogi jako małżeństwo, czy też po 15 latach małżeństwa... chcemy utrwalić to, że mamy nową pracę, że mamy nowego kota, psa. Ile można zrobić zdjęć piesków? Bardzo dużo! A ile można wywołać? Też bardzo dużo (śmiech) – można oczywiście robić je w nieskończoność, ale warto wybrać po prostu kilka i je ze sobą mieć.

Nasze wspomnienia, wydrukowane lub nie, to jest po prostu ważna część naszego jestestwa i to jest też coś, co maksymalnie odróżnia nas od sztucznej inteligencji. Oczywiście bardzo ją doceniam, natomiast nadal włożone do niej moje wspomnienia będą przerobione przez algorytm – i wtedy nie będzie to już coś mojego.

fot. Margo Słowik

➡ Mam taką refleksję, że jak się wyjmuje album ze zdjęciami i zaczyna się go przeglądać, to jest w tej czynności jakby rodzaj potwierdzenie dla nas samych – że to się wydarzyło naprawdę, bo jest właśnie wydrukowane. I z jakiegoś powodu zostało wybrane z tej dużej puli zdjęć – bo ma największą wartość. 

Wiesz, to jest tak, jak małe dzieci pytają swoją babcię – „Babciu, czy Ty kiedyś byłaś młoda?" – „No tak, pokażę ci. Ta mała dziewczynka to ja!" Ja tak właśnie mam ze zdjęciami mojej mamy, jak szła do komunii. Z młodości mojej mamy bardzo mało zdjęć się zachowało, ale właśnie to jedno, jak stoi w drzwiach kościoła, ze swoją mamą, przetrwało. „Kurczę babciu, byłaś taka młoda? Jak to możliwe! Przecież Ty się już urodziłaś stara!" – to jest właśnie percepcja dzieci. I myślę, że jak mój syn będzie szedł na studia, to ja mu dam jakiś album, albo nawet całą pakę zdjęć i powiem mu – „Synu, to jest Twoje dzieciństwo po prostu. To jest to, kim jesteś. To jest wszystko to, co się działo i sprawiło, że jesteś teraz takim, a nie innym człowiekiem".

➡ Piękne jest to, o czym też wspomniałaś, czyli o haptycznej cesze wydruków, które wywołują w nas falę różnych zmysłowych doznań, nie tylko tych wizualnych – czego ja osobiście też nie doświadczam przeglądając fotki na smartfonie, ale wyciągając papierowy album z przeszłości – dosłownie czuję dreszcze! Odgłosy, zapachy, nawet jakieś kolory wyzwalają się wówczas w pamięci... te wspomnienia dosłownie nabierają barw. I myślę też sobie, że to jest bardzo ważne – żeby ta fascynacja organiczną fotografią przetrwała – ale wydaje mi się, że na szczęście nie musimy się tą kwestią martwić.

Powiedz mi teraz jakie błędy najczęściej popełniają osoby, które dopiero co założyły swoją działalność fotograficzną? 

Boże, znowu wsadzę kij w mrowisko. No ale dobrze... najbardziej podstawowy błąd, który robią osoby zaczynające swój biznes foto – bez względu na to, czy jest to działalność zarejestrowana czy też nie – to jest wiara w to, że robienie zdjęć za darmo finalnie przyniesie im pieniądze. (śmiech)

➡ Puszka Pandory została otwarta!

Robienie zdjęć za darmo jest głupie! Robienie zdjęć osobom, które nie wiedzą jak pozować, jest głupie!

➡ Dziękuję, że to powiedziałaś.

A teraz to wszystko rozwinę.

Robimy zdjęcia za darmo zdecydowanie za długo – dużo jest ogłoszeń na grupach TFP „Szukam fotografa na chrzest, na sesję roczkową" i „Nie zależy nam na super zdjęciach, BYLE NIE ZA MILIONY" i tak dalej... i teraz dochodzimy do sytuacji, że zgłaszają się fotografowie, którzy chcą na przykład pracować z klientem i robić te roczki. I robią je za darmo – co jest efektem takiej sesji? I żeby nie było – ja nie oceniam absolutnie ludzi po wyglądzie, bo nie jest dla mnie ważne, czy ktoś jest gruby, chudy, wysoki czy niski. Nie jest istotne to, jak ktoś wygląda – ale osoby prywatne bardzo rzadko umieją pozować, bardzo rzadko umieją współpracować z fotografem – no i mamy taką sytuację, że fotograf, który jeszcze nie do końca umie robić zdjęcia, idzie na spotkanie z klientem, który nie do końca wie, jak się ustawić przed aparatem. Mamy dwie niedoświadczone strony i te zdjęcia wychodzą po prostu – wybaczcie – mierne. I teraz te mierne zdjęcia trafiają do Sieci i jednocześnie sprawiają, że przyjdą do tego fotografa tacy sami klienci – to jest nieumiejący pozować, a fotograf nadal nie będzie ich umiał ustawić...

A co się wydarzy, jak niedoświadczony fotograf zdecyduje się jednak na współpracę z doświadczoną modelką lub nawet całą rodziną modeli? Bo są takowe, całościowo pozujące – odpłatnie na warsztatach, jako modele w agencjach, można ich wynająć. To jest droga zabawa, bo ostatnio jak się orientowałam, to cała rodzinka to jest koszt około 2 tysięcy złotych, więc jest drogo – ale co my wtedy zyskujemy? My możemy się wtedy uczyć od tych modeli. Czyli przychodzi ktoś, kto umie pozować i nie bójmy się tego powiedzieć: „Słuchaj, ja jestem na początku swojej fotograficznej drogi i zdecydował_m się na współpracę z tobą, bo troszkę chcę się pouczyć od ciebie. Czy możesz podpowiedzieć jak się ustawiasz zwykle na sesjach?„ Co jest w tym złego? Nic, bo po prostu się uczymy. A uczymy się właśnie na warsztatach, obserwując i powielając, a następnie przykładając to do siebie i rozwijając swoją percepcję. Nie ma szans, żeby z warsztatów u Niny & Darka czy Adama Trzcionki wyszedł ktoś, kto skopiuje ich 1:1.

Miałam to szczęście, że w czasach studenckich miałam koleżanki, które umiały pozować, ale też miałam dostęp do całego grona osób na politechnice – działałam tam w klubie fotograficznym – gdzie fotografowaliśmy Miss i Missterów. Oni byli oczywiście bardzo ładni, mieli umiejętność swobodnego chodu i tak dalej, ale jednocześnie miałam za sobą całe grono doświadczonych fotografów, którzy kierowali tymi modelami, a ja dzięki temu chłonęłam ten cały proces pracy z modelami i robienia im zdjęć.

Więc niedoświadczony fotograf musi chłonąć, chłonąć od kogoś innego, żeby potem ogarnąć wszystko samodzielnie. Finalnie to wszystko, co się dzieje dookoła niego, przeniknie „do jego tkanek" i stanie się dla niego mechanicznym działaniem. Czyli na przykład – jeśli modelka zapozuje 20 różnych póz, to my już wiemy „Aha, w aparacie wygląda dobrze poza nr 1, 19, no i ta 7 też jest spoko. Dobrze, to teraz wiesz co, modelko? To zapozuj jeszcze raz tę 1, 7 i 19-stą pozę, a ja je sobie raz jeszcze posprawdzam" – wciąż jednak za mało osób tak postępuje. Rynek też trochę wszystkich nauczył, że „pasja załatwi za nas wszystko", a nie jest to prawdą. I teraz trochę odpłynę, ale zaraz wrócę.

Ktoś kiedyś napisał na grupie fotograficznej, że „On na ślubie robi tylko 1500 zdjęć i jest 700 trafionych w punkt". I ja sobie myślę: Ile? Masz połowę skuteczności na 1500 zdjęć? Ja robię ich na zleceniu około 4000 i jak strzelę 25 % udanych momentów to jestem zadowolona. I teraz albo ktoś mnie robi w balona – najczęściej tak jest – albo no, nie oszukujmy się, to jest po prostu kłamstwo. I tutaj wspomnę nazwisko, myślę, że mogę – na przykład Adam Trzcionka wiele razy mówił ile tysięcy zdjęć robi na ślubie i to nie jest 2 tysiące zdjęć – tylko 6,7 tysięcy! I z tego wybiera się momenty – dlaczego? Bo łącząc słowa Trzcionki – oraz bodajże Michała Wąsika momenty trzeba sobie trzeba wychodzić! Wychodzić i zaobserwować.

I wracając do clue, do tych początkowych błędów fotografów – to jest po pierwsze robienie zdjęć za darmo nieodpowiednim ludziom, a kolejna rzecz to jest robienie za mało zdjęć i liczenie na to, że „jakoś to będzie" – czyli wchodzenie w biznes bez żadnego pojęcia o nim, to jest nagminne po prostu. I też trzeba powiedzieć, że rynek wcale nie weryfikuje takich osób – bo jeszcze 5 lat temu może bym tak powiedziała, że rynek cię zweryfikuje, ale obecnie nie jest już to prawdą. Na rynku jest teraz dużo miejsca dla wielu osób i też gdzieś mam w głowie, że „każda potwora znajdzie swojego amatora" – i dla klienta, który jest nie do końca wyedukowany estetycznie, nie ma znaczenia czy ktoś robi te zdjęcia 8 lat czy 8 dni... dla niego może się liczyć albo cena albo to, co po prostu dostanie. I ten klient nie zobaczymy różnicy, dopóki nie będzie miał szansy znaleźć się przed obiektywem fotografa, który liczy sobie 10 razy więcej.... Bo brakuje mu po prostu punktu odniesienia. 

I wróćmy jeszcze na chwilę do skilli biznesowych – to właśnie pokora u fotografa jest czymś bardzo istotnym: „Po pierwsze wiem, że nic nie wiem", a po drugie taka umiejętność przyznania się przed samym sobą: „Kurczę, jednak popełnił_m błąd". Co się stanie, jak popełnisz błąd? NO NIC. Nie jesteś przecież lekarzem, który przeprowadza operację na otwartym sercu, tylko jesteś fotografem, któremu nie wyszło jedno zdjęcie.

Miałam raz taką sytuację, która mnie zmroziła: robiłam zdjęcia na ślubie – zrobiłam ujęcia z  przysięgi, a na zakładaniu obrączek akurat skończyła się mi karta... albo bateria – nie pamiętam dokładnie – no ale ja wyjęłam właśnie tę baterię i nie zauważyłam, że zdjęcia się jeszcze zapisują... straciłam więc zdjęcia z zakładania obrączek. Moja złość na siebie sięgnęła zenitu wtedy... ale co mogłam zrobić w tej sytuacji? Przecież nie mogłam polecieć do księdza i poprosić go, żeby jeszcze raz podał te obrączki. I cóż, stanęłam potem przed Parą Młodą i mówię im „Słuchajcie, nawaliłam, mam przysięgę, nie mam obrączek". Przeprosiłam. Było mi głupio, wiadomo, ale zaproponowałam im założenie tych obrączek na plenerze po prostu. Gdybym była niepokorna, to powiedziałabym im „No wiecie co, nie mam tych zdjęć – i co mi zrobicie?" Klienci przychodzą do nas po fotografię użytkową, po to żeby pamiętać – a ja wtedy nawaliłam i takie sytuacje trzeba po prostu brać na klatę. 

Myślę też sobie, że umiejętność łączenia kropek w biznesie to również jest bardzo ważny skill, ponieważ widzenie zależności pomiędzy sesją, którą robimy, a współpracą z florystką, która może nam przynieść kontakt do hotelu, który może nam przynieść kontakt do par młodych, które biorą tam ślub – to wszystko jest super ważne. A więc łączenie kropek – my nie żyjemy w próżni jako artyści, do których klienci przyjdą i będą błagać o zdjęcia. My się musimy sami o to postarać. I trzeba się starać wśród różnych kręgów tak naprawdę. 

Margo Słowik na EXPOzycji 2024, fot. Weronika Świątkowska 

➡ Nawiązałaś do tematu bycia „widocznym" w Sieci – jak więc skutecznie się tam reklamować? Żeby nie być natrętnym i „na spokojnie" przyciągnąć do siebie klientów?

Nie da się zrobić tego „na spokojnie". Myślę, że bardzo niewiele osób na rynku fotograficznym może pozwolić sobie na niepublikowanie zdjęć w Internecie na przykład przez pół roku. To jest już wspominany tutaj Adam Trzcionka, to są na przykład w moim odczuciu Malachite Meadow, Krzysiek Krawczyk... to są takie osoby które – no właśnie, ty kiwasz głową – ty wiesz o kim ja mówię, więc no to są już po prostu marki. O nich już nie zapomnisz, bo wiesz, że gdzieś tam sobie istnieją. Może to też jest takie małe zboczenie, bo siedzimy przecież w tej branży, ale summa summarum są to osoby, o których nie trzeba sobie przypominać. Jeśli jesteśmy sfokusowani na szukanie fotografa, to jakiś zakres nazwisk zawsze mamy w głowie. 

Chciałabym też, żebyśmy zweryfikowali temat „natrętnej sprzedaży". Trzeba sobie uświadomić już na samym początku, że jeśli fotograf chce zarabiać na swoich zdjęciach, to on jest jednocześnie sprzedawcą i nie da się od tego odejść. I żeby zarabiać na zdjęciach, to trzeba też nauczyć się je sprzedawać. I to nie jest kwestia nachalnej sprzedaży, to jest po prostu nasz zawód. Więc absolutnie trzeba się pozbyć z głowy myśli, że my będziemy natrętni! Może się oczywiście zdarzyć, że czasem przekroczymy czyjąś granicę wytrzymałości – natomiast informowanie o tym co robimy, jak robimy, pokazywanie backstage – to wszystko jest jak najbardziej okej, ponieważ jest to element budowania marki osobistej i własnego biznesu.

Nie wiem czy też to zauważyłaś, ale coraz więcej osób w fotografii wcale nie reklamuje się swoim logo, tylko swoją twarzą. I to właśnie z twarzą kojarzymy konkretną firmę. I tak z własnego doświadczenia zaobserwowałam, że jak się spotykamy jako Crystal Albums z innymi przedsiębiorcami, to ja w ogóle nie wiem jakie oni mają loga. Ja ich kojarzę tylko z profilówki! – w nosie mam logo. I tak samo mają klienci. Oczywiście wielkie firmy sprzedażowe – Nike, Adidas, Lidl, Biedronka – one te swoje loga mają, ale kojarzymy ich też barwami – a nie koniecznie produktami, które mają u siebie, bo mają podobne te produkty i to nie do końca jest dla nas najważniejsze. Ważniejszy jest dla nas „duch” tej wielkiej marki.

A my, fotografowie, pracujemy na naszą markę osobistą. Gdybym zachorowała, to moja marka upadnie, ponieważ nie ma mnie kto zastąpić – ponieważ ja jestem niepowtarzalna, ty jesteś niepowtarzalna i każda jedna marka osobista jest niepowtarzalna. W fotografii – na pewnym etapie – te zdjęcia, które robimy już się tak nie wyróżniają pod względem techniki, warsztatu, obróbki... bo wszystko jest do siebie podobne. Liczy się natomiast to, co dajemy OBOK klientowi, liczy się to, co damy w obsłudze klienta. Od A do Z – znaczenie ma też to, co pokażemy w socialach – to nie musi być koniecznie jakiś turbo ekshibicjonizm typu „Zobaczcie, dziś rano wstałam z takim widokiem" – fotograf to nie influencer, on musi zapoznać klienta z procesem. I tak jest z każdą sprzedażą, która zostawia klientowi „kąski" – pewne fragmenty informacji.

Dam ci świetny przykład sprzedaży nienachalnej – robiłam kiedyś zdjęcia na ślubie i na weselu podeszła do mnie siostra panny młodej „Wiesz co, ja cię kojarzę z wesela 8 lat temu! Robiłaś tam zdjęcia i wtedy też nas zabrałaś w plener! Ja to pamiętam, bo mam te zdjęcia wydrukowane." Byłam w szoku. A co takiego zrobiłam? Wzięłam po prostu tę siostrę z mężem na zdjęcia, bo patrzę, że dzieciaki biegają – że jest „okienko" – żeby im zrobić solo zdjęcia, żeby na chwilę sobie przypomnieli jak to jest być tylko we dwójkę itd. I ta dziewczyna to zapamiętała... to jest właśnie ta nienachalna sprzedaż!

I co więcej, dowiedziałam się też później, że ta moja tegoroczna panna młoda, która też była gościem na weselu „sprzed 8 lat", miała wtedy powiedzieć takie słowa: „Że to będzie jej sala, a ja będę jej fotografką." Dla mnie to był kosmos po prostu. Tak to właśnie działa – nawet nie wiemy co robimy, że przyciągamy tych klientów, a klienci są różni i zwracają uwagę na różne rzeczy. Z kolei 7 lat temu miałam klientkę, która mnie zwyzywała po ślubie – mimo tego, że zdjęcia oddałam dokładnie takie, jakie zawsze robiłam do tamtej pory. Ludzie są różni, nigdy nie wiadomo kto się trafi. A kiepscy, trudni i reklamacyjni klienci są dla nas polem do nauki – polem do tego, żeby coś zmienić. 

fot. Margo Słowik

➡ Porażki, a raczej doświadczenia, są mocno wpisane w nasz rozwój – są po prostu nieuniknione. 

Dokładnie! Kiedy przestaniemy o tych trudnych zleceniach myśleć jak o osobistej porażce w stylu „Boże, jaką jestem beznadziejną fotografką, rzucam aparat w kąt!" tylko zamiast tego powiemy sobie „No dobra, to jak mogę się przed czymś takim uchronić w przyszłości?" – to wtedy zmienia się nagle optyka. Najważniejsze jest to, co sami mówimy o sobie i to co mówimy o swoim biznesie. A klient może zweryfikować nasze słowa w momencie, gdy ich doświadczy .

A czy social media kłamią? Tak, oczywiście. Albo – naginają delikatnie prawdę. Można tam powiedzieć o sobie wszystko. Ale czasem znajdą się też tacy, co to weryfikują. I nie ma nic złego w tym, jeśli przyznamy się klientowi do tego, że czegoś jeszcze nie robiliśmy – jak tak powiedziałam swojej Parze przed pierwszym zleceniem ślubnym: „Nie wiem czy sobie poradzę. Robiłam imprezy, tak, ale nie wesela, choć to podobny case. Więc miejcie tego świadomość". No i klienci w to poszli.

Lubimy też śledzić ludzi, którzy są podobni do nas. Więc jeśli spotkamy na drodze fotografa, który przykładowo lubi klocki Lego tak jak my, to automatycznie lepiej go zapamiętamy. Albo ma psa o podobnej rasie do naszej. Albo jeśli jada w tych samych miejscach co my, bo to pokaże – „O Boże, jesteśmy tacy podobni!" – przy podobnych ludziach czujemy się bardziej komfortowo. 

Więc nie ma czegoś takiego jak nachalna sprzedaż, to jest po prostu informowanie. No i właśnie – informacje trzeba powtarzać – żeby się utrwaliła. Więc ja dziś na przykład publikuję info, że Crystal Albums ma urlop i jeśli jutro znów tego nie zrobię, to na pewno ktoś jutro powie mi „Ej, a czemu mi nie odpowiedzieliście?" – „No bo mamy urlop" – „Tak? Ja nic nie widział_m". Ja nie mogę powiedzieć klientowi, że przecież wczoraj to publikowaliśmy... tylko muszę się starać zapobiegać takim sytuacjom. Dlatego przez cały tydzień na naszym stories mamy info o urlopie :)

Czasem też niepotrzebnie zastanawiamy się jak wymyślić koło na nowo, a ono przecież jest doskonałe! Więc robienie rzeczy takich samych, podstawowych, ich powtarzanie lub ich lekka modyfikacja – to jest super. A robienie „kwadratowych jaj", czyli wymyślanie „To teraz wezmę moją Parę na Mount Everest, żeby pokazać coś nowego!" – oczywiście to jest chwytliwe, ale tylko na chwilę – potem zostają twoje bazowe umiejętności i bazowe zdjęcia, które robisz zawsze, bo przecież nie każdą parę weźmiesz na Mount Everest, no nie? Nad dużymi nazwiskami fotograficznymi ciąży bardzo duża presja żeby ciągle robić coś lepiej, inaczej i tak dalej. Ale po co ta cała presja, po co wymyślać nie wiadomo co? Ostatnio robiłam sesję ciążową w wannie, z kwiatami – super sprawa, ale też nie zrobię 50 takich sesji. Bo w tym konkretnym przypadku taką sesję chciała modelka, kwiaty też się znalazły, dziewczyna załatwiła studio z wanną i była po prostu mocno na to nakręcona. Ale tacy klienci zdarzają się rzadko. 

Jeżeli mamy ustalony swój schemat działania – to też jest element standaryzacji! – wówczas zaczynamy sesję od ujęć basicowych, standardowych, a gdy mamy z głowy tę „podstawę" to jest też pole do działania kreatywnego. Bo wiemy, że klient dostanie to, co „powinien", a jednocześnie może też dostać coś „super ekstra" jeśli złożą się na to okoliczności – jeśli w pierwszym tańcu dobrze pofrunie ciężki dym, jeśli dobrze wystrzeli konfetti, a para będzie dobrze obrócona, a ty jako fotograf będziesz w dobrym miejscu sali. To są naprawdę złożone sytuacje...

Klientom też trzeba nauczyć się odmawiać. I sobie samemu trochę też. No bo jeśli klient przychodzi do nas i chce przykładowo te „kwadratowe jaja" i my nie możemy mu ich dać – bo wiemy, że nie mamy umiejętności – to nie okłamujmy klienta. I serio, nie róbmy takich rzeczy, bo może się okazać, że poświęciliśmy nasz czas i energię na coś, co w ogóle nie było tego warte.

➡ Kiedy warto wprowadzić do swojej oferty dodatkowe usługi? 

Myślę, że od razu – dlaczego? Bo sprzedaż dodatkowych produktów – albumów, wydruków – to nie tylko zapewnienie sobie dodatkowego dochodu, ale chodzi też o takie domknięcie i ukoronowanie całego procesu. Ideą Crystal Albums jest to, żeby wesprzeć fotografów w tej „kropeczce nad i" jeśli chodzi o klientów. Tutaj zbiegają się te tematy o AI, o doświadczeniu, o wspomnieniach... czyli mamy fotografa, który na cyfrowym nośniku uwiecznia jakiś moment i mamy firmę, która oferuje wydruk tego momentu.

I jeśli możemy iść z fotografem ramię w ramię, jako Crystal Albums, z pięknym albumem i z pięknymi odbitkami, to szczerze mówiąc nam – jako marce – wcale nie zależy na tym, żeby klient fotografa wiedział, że ten album jest akurat od nas. Zależy nam natomiast na tym, żeby klient na końcu powiedział fotografowi „Wow, jaki świetny produkt od Ciebie dostałem!" – wiadomo, że to właśnie ten fotograf zbiera przysłowiową „aureolkę", a nie my. Jednak dla nas najbardziej liczy się to, że fotografowie przychodzą do nas i wierzą, że to właśnie nasza marka może pomóc w działalności ich biznesu! 

Jeśli więc wprowadzimy produkty od razu, to znowu mamy możliwość weryfikacji i doświadczania. Co najgorszego może się stać? No klient nie kupi. No i znów mamy możliwość przeanalizowania sytuacji – informuję klienta o takiej opcji, działam i nic. Potem próbuję znów, tu wchodzi element właśnie tej standaryzacji – i znowu nic. Więc zaczynam się zastanawiać, co robię źle? Trzeci, czwarty i dziesiąty klient nie kupuje – kurczę, no ewidentnie muszę coś zmienić. Więc zbieram te dane, analizuję i wprowadzam zmiany. To jest tak zwany cykl PDCA – Plan – Do – Check – Act (to tzw. cykl Deminga).

I jeśli chcę osiągnąć sprzedaż 5 albumów miesięcznie, to zastanawiam się – czy cena jest odpowiednia, czy marża jest odpowiednia, na czym mi zależy tak de facto. Bo w sprzedaży jest też tak, że jeżeli nie czujemy rzeczy, którą chcemy sprzedać, to jej po prostu nie sprzedamy.

Crystal Albums na EXPOzycji 2024

➡ Czy Wy jako Crystal Albums, w procesie drukowania zdjęć Waszych klientów, jakkolwiek w nie ingerujecie?

Jedyne co robimy ze zdjęciami fotografa, to udostępniamy mu nasz profil kolorystyczny, który maszyny muszą narzucić na jego zdjęcia – ale finalnie nie jest to bardzo widoczna ingerencja. I teraz tak – to, że fotograf obrabia zazwyczaj zdjęcia na skalibrowanym sprzęcie, a klient ogląda na nieskalibrowanym – telefonie, laptopie, telewizorze – to jest fakt. I faktycznie wydruk zamyka też klientowi drogę do reklamacji. Bo jeśli dostaje ten wydruk i widzi piękne zdjęcie, a potem ogląda je na swoim monitorze – i jest kiepsko – to teraz pytanie kto kogo robi w balona? No klient zrobił sam siebie w balona – ale on tego nie wie, bo też nie ma obowiązku znać się na tych aspektach technicznych, to jest nasza rola. A rolą fotografa jest wyedukowanie swojego klienta.

To nie jest coś na zasadzie „Przyjdziesz na sesję i będzie fajnie" – tylko no właśnie – „Dostajesz ode mnie zdjęcia, więc oglądaj je proszę najlepiej na wydrukach, bo ja współpracuje z dobrą drukarnią. Porównaj to sobie potem na telefonie, ale pamiętaj, że telefon świeci, monitor tak samo, a zdjęcia nie świecą". To taki trochę paradoks tych czasów, że to my musimy zaopiekować klienta w każdym aspekcie, żeby klient nic nie mógł nam zarzucić. To jest kolejny skill – umiejętność przewidywania i przygotowania się na „niespodziewane". Im więcej krytycznych sytuacji przewidzimy, tym mniej stresu będziemy mieli.

W ogóle fotografowie – i nie wiem czy to presja branży czy rynku – w ogóle nie dopuszczają do siebie myśli, że mogliby popełnić błąd. I z takim podejściem wszelkie potknięcia będą jeszcze bardziej wkurzały i frustrowały – a w biznesie zdarzają się błędy! Najważniejsze to potem zadać sobie pytanie, co jest następstwem tego błędu? Bo jeśli na przykład po zleceniu nie ma zdjęć w ogóle – to okej, jest źle i musisz zastanowić się, co z tym zrobić. Ale jeśli brakuje tylko jednego fajnego zdjęcia na przykład z pierwszego tańca, bo nie błysnęły flesze – to przecież mam 20 innych ujęć, więc na pewno coś fajnego uda się z nich wybrać. 

Prewencja jest więc bardzo ważna. No bo wyobraź sobie sytuację, gdy nie masz zapasowej karty, a Twoja Para mówi Ci, że właśnie w tym momencie chciałaby zrobić sobie kilka zdjęć z gośćmi – to przecież nie powiesz im „Okej, ale poczekajcie pół godziny, muszę zgrać zdjęcia" :) Prewencja łączy się z gotowością na potrzeby klienta, przy jednoczesnym nie przekraczaniu własnych granic. I tutaj przykład historii zasłyszanej – znajomej fotografki – która wybrała się w niedzielę po zleceniu na spacer z rodziną i dostała potem wiadomość od swojej klientki, że „dlaczego zamiast obrabiać jej zdjęcia wychodzi sobie na spacer i że to w ogóle nie powinno mieć miejsca"... gdybym była na miejscu tej fotografki, to jeszcze pewnie kilka lat temu odpisałabym jakoś grzecznie na taką wiadomość. Ale dziś jestem zdania, że jeśli jakiś klient przekracza nasze granice, to trzeba to jasno zakomunikować. Tak naprawdę klienta w ogóle nie powinno obchodzić ile czasu zajmie mi obróbka i kiedy do niej siadam! Oczywiście tak długo, jak trzymam się terminów ;)

I kolejny błąd, który popełniają początkujący fotografowie – zbyt mocno wychodzą z inicjatywą w stronę klienta i wypalają się już na samym wstępie. Ze zgrozą przeczytałam ostatnio na jednej z grup fotograficznych, że ktoś zaprasza na sesję i oddaje wszystkie udane zdjęcia – cokolwiek to znaczy – i że ten ktoś „Nie liczy ja ci Janusze za każde dodatkowe zdjęcie". No i teraz w jakim świetle stawia to całą branżę? A po drugie – jeśli taki komunikat trafi na podatny grunt, czyli na klientów, którzy nie mogą pozwolić sobie na usługi profesjonalnego fotografa – bo to też nie jest produkt pierwszej potrzeby – to jak te osoby zobaczą, że ktoś inny bierze za sesję 500 złotych, to zaraz pomyśli sobie „co za zdzierca!"...

Osoby, które w pierwszej kolejności spalają się na rynku, są święcie przekonane o tym, że jak ktoś im mówi, że powinni się cenić bardziej, to w ogóle nie rozumie ich pasji. Tylko, że to kompletnie nie o to chodzi. I teraz mój ulubiony przykład: gdyby fotograf pracował dla kogoś, to chciałby godziwej pensji, chciałby mieć płacone nadgodziny i chciałby również mieć płacone za dodatkowe zajęcia, które wykraczają poza jego zakres obowiązków. Więc spójrzmy na sesję dla klienta jako na podstawowy zakres obowiązków. Co się w nim mieści? Jeśli mieście się w nim 30 oddanych zdjęć, to za dodatkowe 40 powinniśmy mieć zapłacone. To jest tak proste – tu nie ma kwadratowych jaj. To jest po prostu biznes

fot. Margo Słowik

➡  A jak się ustrzec przed wypaleniem? Jak dobrze inwestować w swój rozwój?

Przede wszystkim przestałam pracować wieczorami – czasem odpowiem na kilka mejli, ale robię to totalnie dobrowolnie i tylko wtedy, gdy mogę sobie na to pozwolić. I faktycznie dużo daje też odłączenie się od social mediów. Dopóki mamy z nich przyjemność, to spoko – ale jeśli przestajemy mieć frajdę z tworzenia, to przestańmy to robić. Prowadzenie biznesu foto to nie tylko robienie zdjęć, ale cała inna masa zajęć dookoła. To, co mogę powiedzieć z pozycji partnerki osoby, która przeszła wypalenie zawodowe, przeszła depresję – to warto spisać swoje wszystkie zadania i zastanowić się, które z nich nas męczą i co można z tym faktem zrobić. Jeśli męczy nas obsługa klient albo obróbka, to pewne rzeczy można oddelegować.

W zalewie zadań codziennych, nie mamy możliwości rozwoju, bo brakuje nam zwyczajnie czasu... a taką obsługę klienta można też w jakimś stopniu zautomatyzować. Można utworzyć szablon mejla, który odsyłamy z ofertą, dopisać ewentualnie jakieś jedno, dwa zdania i cyk – wysłane. To co mówię może się nie spodobać wielu osobom – no bo jak to tak można odzierać tę fotografię z takiego elementu mistycznego, z tego bezpośredniego kontaktu fotografa z klientem itd. – ale i tak summa summarum najwięcej dajemy z siebie klientowi na sesji, na spotkaniu twarzą w twarz na zleceniu –  a reszta to biznes, automatyzacje i naprawdę konieczność ułatwiania sobie życia, zamiast utrudniania. Dlatego też właśnie przyjechałam do ciebie na rozmowę do Studia Foto Plus – bo ja wiedziałam, że będzie inaczej, niż jakbyśmy rozmawiały na zoomie – i analogicznie jest z pracą z klientem.

➡ Czy warto inspirować się konkurencją? I czy trzeba mieć do niej szacunek?

Lubię to pytanie! Bardzo mi się podoba. Zawsze warto inspirować się konkurencją, warto ją też nieustannie obserwować. Natomiast nie warto kopiować 1:1. Już nie raz nie dwa widziałam wątki na grupach fotograficznych, na temat typowych kopiarzy. Wiadomo, że umiejętności w fotografii są podobne – natomiast level jaki osiągamy w danej umiejętności, jest bardzo różny. Ja na przykład wiem, że nie mam za dużego doświadczenia z błyskiem, więc raczej korzystam tylko z lampy na sankach, a lampy na sali to nie jest moja bajka – nie umiem tego i nie lubię. No i nadrabiam czymś innym. Ktoś, kto błyska na sali, może tym nadrabia z kolei swoje inne „mankamenty". Nie wszyscy musimy mieć rozbudowane skille na maksimum procent. 

I jeśli coś nas już inspiruje u konkurencji, to trzeba koniecznie dodać do tego swój pierwiastek. Myślę, że w fotografii użytkowej już naprawdę wszystko powiedziano. I szansa na zrobienie unikalnego kadru, który zapadnie w pamięć rzeszy innych fotografów, jest bardzo, bardzo nikła.

Taki przykład: Jak działają teraz rolki na Instagramie? Tworzy się je bardzo często pod konkretny dźwięk, wycinek utworu – i gdy już setny raz słyszę na reelsach dany kawałek, to zaczynam się zastanawiać „Czy mój ulubiony twórca zrobił swoją wersję pod ten trend?" I tak sobie obserwuje kilku ulubionych twórców, żeby zobaczyć, co oni od siebie dodali do tego trendu. I my – jako Crystal Albums – też oczywiście takie rolki robimy, jak coś się już staje viralem w sieci. Oczywiście to nie jest nic odkrywczego, ale liczy się to, że modyfikujemy pomysł, dołączamy naszą modelkę i nasze produkty i tak dalej... więc myślę, że nie ma w świecie fotografii jakiejś takiej turbo rzeczy, której nie dałoby się powtórzyć.

To właśnie ten nasz pierwiastek jest najważniejszy. I jeśli teraz przykładowo oglądam zdjęcia Adama Trzcionki – zrobił takie zdjęcie w Villa Love, gdzie pannie młodej rozwiało welon i jednocześnie sukienkę świadkowej oraz mamy i to wszystko tak pięknie się spięło w czasie – to wiadomo, że ja tego nie powtórzę. Ale mogę zacząć szukać na ślubach miejsc, gdzie wieje wiatr i czekać na MÓJ moment. I zrobić coś podobnego.

Od inspiracji do kopii jest bardzo cienka granica... choć nie myśli się o tych kwestiach na przykład w kontekście plenerów ślubnych na Górze Zborów, gdzie jednocześnie 20 par może mieć sesję – ale klienci tego właśnie chcą, bo tam się robi po prostu piękne ujęcia, pary to lubią – i wszyscy są zadowoleni.

➡ Bardzo dziękuję Ci za rozmowę!